
Trenerze, brakuje piłki nożnej teraz w życiu?
- Bardzo brakuje, jednym słowem pustka. Pierwsze dni po zawieszeniu treningów i wprowadzeniu społecznej izolacji to był odpoczynek. Po nim przyszła tęsknota, z każdym dniem coraz większa.
Ma Pan kontakt ze swoimi zawodnikami z drużyny rocznika 2008/2009?
- Tak oczywiście, kontaktuję się z chłopakami i ich rodzicami. Każdy w domu coś robi. To czas gdy od indywidualnego podejścia każdego z nich będzie zależało jak przetrwają przerwę w grze i brak wspólnych treningów. Robimy wszystko by straty były jak najmniejsze. Kontaktuję się z zawodnikami oraz rodzicami. Mamy fajną grupę w roczniku 2008/2009 świadomych piłkarzy i rodziców i wszyscy wiemy po co gramy i po co trenujemy. Kontakt z piłką mam o tyle, że na co dzień trenuje z wnukami Piotrem i Filipem oraz synem Filipem.
4 maja szykuje się powrót na boisko?
- Czytam że jest plan „odmrożenia sportu”, ale niestety nie ma konkretów, czyli przepisów wykonawczych. Pojawiły się wątpliwości co do np. ilości zawodników na treningu. Mówi się o grupach 6-osobowych na obiekcie. Ale są przecież obiekty typu „Orlik” i boisko jak przy Kusocińskiego, gdzie powierzchnia sztucznej płyty to jak sześć małych „Orlików”. Rozsądne jest trenowanie w oddaleniu w wydzielonych strefach. Przepisy tego na razie nie rozstrzygają jak trenować można na dużych obiektach. Plusem jest to, że drużynę D2 prowadzę razem z trenerem Sebastianem Brzozowskim i spokojnie możemy ogarnąć mniejsze grupy zawodników. Czekamy na konkrety, czyli przepisy szczegółowe. Wiem, że nasz prezes i dyrektor CSiR są w kontakcie w tej sprawie.
Pogoń D2 walczy w tym sezonie o awans do Pomorskiej Ligi Juniorów. Jakie rokowania w tym zawieszonym sezonie?
- Gra na tym poziomie z najlepszymi klubami i akademiami na Pomorzu to byłby duży impuls do rozwoju i sygnał, że w Pogoni warto trenować. Obecnie zajmujemy 2. lokatę w rozgrywkach co daje nam prawo barażu z drugą drużyną innej grupy, konkretnie Kaszubią Studzienice. Czy i kiedy ewentualny baraż się odbędzie i jak PLJ D1 będzie wyglądała w przyszłym sezonie nie wiadomo.
Ma trener za sobą ciekawą sportową przeszłość. Mało kto pewnie o niej
wie. Całe życie był Pan związany z Pogonią Lębork. Jak to się zaczęło?
- Mój rocznik to 1966. Jako czynny zawodnik grałem w Pogoni od 1977 do
1990. Pierwszym moim trenerem był Adam Pancerzyński. W seniorach
debiutowałem w 1981 roku. Dwa miesiące brakowało mi wtedy do 15 roku
życia, czyli bardzo wcześnie. To było w Kępicach na meczu z Garbarnią.
Kiedyś było tak, że juniorzy starsi jeździli z seniorami na mecze. To
był jeden z ostatnich meczów w sezonie, pod koniec maja. Wejście było
mocne bo strzeliłem w tym spotkaniu 2 bramki. Trenerem był wtedy Józef
Przysiażnik. Mogę dopowiedzieć anegdotkę, że trener Przysiażnik robił
statystyki, oceniał każdego zawodnika w starej szkolnej skali 2-5. Ja za
ten mecz dostałem ocenę 5 i na podsumowaniu zostałem najlepszym
zawodnikiem seniorów w sezonie, bo miałem za ten jedyny swój mecz
średnią 5, czyli najwyższą w drużynie. Dziwne to było, ale sympatyczne
na pewno. Z reguły byłem najmłodszym zawodnikiem w drużynie, grałem ze
starszymi. Pogoń Lębork to mój jedyny Klub w którym grałem. Kilkukrotnie
chciał mnie podkupić Gryf Słupsk, ale nie uległem. Tak miało być.
To może powspominajmy te historie z przeszłości?
- Gdy zaczynałem grać w piłkę główne boisko było w remoncie. Graliśmy
wtedy na boisku szkoły „ogólniaka” przy Piotra Skargi. Przebieraliśmy
sięna terenie zakładu ZWAR. Boisko od ZWAR-u przedzielały tory kolejowe
ze szlabanami, często były one zamknięte i to na wiele minut. Z tego
powodu opóźniały się mecze czy treningi, czasem przebiegaliśmy przez
tory narażając się na mandaty. Miło wspominam obozy piłkarskie. Kilka
razy byliśmy w Łebie, ale jeździliśmy też na Mazury czy do Tarnowa.
Dwukrotnie byliśmy w Żegiestowie w Małopolsce. Boisko znajdowało się na
granicznej z Czechosłowacją rzece Poprad. Pamiętam jak po mocnym
kopnięciu piłka przeleciała na drugą stronę rzeki. Nikt nie odważył się
nielegalnie przekroczyć granicy… Taka piłka była wtedy wiele warta. Miło
wspominam prezesów: Jerzego Radziejewskiego, Kazimierza Adamczyka czy
wieloletniego kierownika Jerzego Urbana.
Wiesław Krefft grał nie tylko w klubie, ale też w reprezentacji Makroregionu, czyli dzisiejszej Kadrze Województwa...
- Tak, dobre występy na boisku zaowocowały powołaniami do Makroregionu
koszalińsko-słupskiego. Naszym trenerem w kadrze był Jan Krzysztofowicz.
Dobrze nam szło. Graliśmy półfinały w Malborku. Jeden mecz wygraliśmy,
jeden przegraliśmy. W Malborku spałem w pokoju z Jarosławem Giszką.
Starsi kibice pamiętają go z Wisły Kraków. Grał tam 14 lat w tym 8 lat
jako kapitan Białej Gwiazdy. Rok starszy ode mnie, urodził się w
Słupsku, niestety zmarł w 2010 roku.
To prawda, że otarł się trener o młodzieżową Reprezentację Polski?
- Czy się otarłem? Można tak powiedzieć… Na meczu Makroregionu z
reprezentacją Gdańska wypadłem dobrze i nieżyjący już trener
młodzieżowej Reprezentacji Polski Waldemar Obrębski zapowiedział mi
powołanie do Kadry Polski U-17. Niestety odniosłem w tym meczu kontuzję
stawu skokowego a leczenie trwało dłużej niż na początku się wydawało.
Trener Obrębski niedługo później tragicznie zginął w wypadku w Australii
i to powołanie do młodzieżowej kadry się rozmyło. Można teraz dywagować
jak by się to potoczyło gdyby nie kontuzja.
Kogo Pan pamięta w dawnej Pogoni?
- W Pogoni grałem kolejno u trenerów Andrzeja Małeckiego – tu
kilkukrotnie, czy pół roku u trenera Aleksandra Komasy. Tu się chwile
zatrzymam, bo to ciekawa postać. Wymyślił on taki trening - ćwiczenie,
Waldek Walkusz to pewnie pamięta, że w trakcie tego ćwiczenia musiała
paść bramka. Skomplikowane zadanie, nam to nie wychodziło. Graliśmy tak
ponad 4 godziny, było już ciemno a my dalej to ćwiczyliśmy. Trenera
Kolasę można teraz spotkać na obiektach Gedanii Gdańsk. Moim trenerem
był także Edward Jadeszko. Z zawodników z którymi grałem, część z nich
pojawia się na naszym stadionie, wymienię Waldemara Walkusza, Edwarda
Jadeszko, Ryszarda Tratto, Czarka Cichockiego, Piotrka Abrahama,
Andrzeja Kaufmanna, Stasia Pokucia, Wieśka Pisarskiego, Krzyśka Murzyna,
a z młodszych Romana Rubaja, Andrzeja Piechowskiego, Marka Telegę,
Jacka Rycherta, Darka Szymańskiego czy Andrzeja Skrzypczaka. Właśnie z
Andrzejem Skrzypczakiem, który był bramkarzem razem powoływani byliśmy
do Kadry Województwa. Jego syn Michał także później bronił w Pogoni.
Sukcesy?
- Pakę mieliśmy fajną. Takim moim sukcesem był mecz Pucharu Polski z
Gryfem Słupsk, którzy wtedy spadł z 2 ligi. To był rok 1985 lub 1986. Na
boisku było 2:2 a w karnych wygraliśmy 10-9. Na meczu było ponad 2
tysiące ludzi. Takich rzeczy się nie zapomina.
Piłkarska przygoda zakończyła się dość wcześnie…
- Niestety w najlepszym wieku dla piłkarza musiałem zawiesić buty na
kołku. Miałem wtedy 22 lata i obowiązki rodzinno-zawodowe. Moja praca
polegała na jeżdżeniu cały tydzień po Polsce co uniemożliwiało mi
treningi. Mimo namowom wybrałem pracę, kompromisów nie znoszę. Nie
chciałem trenować czy grać na pół gwizdka. Z bólem serca to zrobiłem, po
wojsku miałem taką działalność, że nie mogłem się z niej wycofać.
Oczywiście interesowałem się cały czas tym co się na Pogoni działo.
No właśnie. Pasję tą obserwujemy do dzisiaj. Trener wraz z rodziną,
żoną Jolantą, wnukami jest praktycznie na każdym meczu czy sparingu.
Czym Pogoń jest w życiu Wiesława Kreffta?
- No tak, Pogoń to taka nasza rodzinna pasja. Mój najstarszy syn
Waldemar przez jakiś czas grał w juniorach Pogoni, teraz robi to mój
inny syn Filip. Dwóch wnuków Piotr i Filip także tutaj trenują. Pogoń po
prostu mamy w sercu i chyba nie trzeba tego rozwijać.
Piłkarskie marzenia?
- Chcę spokojnie pracować jako trener i czerpać z tego radość. Będzie
ona tym większa im większe sukcesy odnosić będą moi zawodnicy. Tylko
tyle.
Dziękujemy za rozmowę.
